One są prześliczne i chyba już są w bardziej zimowych "ubrankach", bo ta sierść jest bardziej szara nic płowa.Z uwagi na taki bliski kontakt zz przyroda to fajnie mieszkać na wsi. Miłego, ;)
Anabell - rzeczywiście sarenki mają już zimowe ubranko. Ostatnio często podchodzą pod nasze ogrodzenie. Wygląda na to,że zamieszkały w zagajniku za domem:) Takie chwile, rekompensują mi tęsknotę(!?) za miastem:) Dobrego dnia:)
Płochliwe to zwierzaczki, ale dają się oswoić. W dzieciństwie, u mnie na wsi, wychowywaliśmy najpierw jedną sarenkę, Balbinę, a za kilka lat sarenkę chłopczyka, Placydusia. Jedno z nich tata przyniósł z pola( na mazurach pole to nie podwórko, tylko miejsce gdzie rolnik uprawia ziemię) ze złamaną nóżką. Ależ było zachodu, szyna z drewienka, bandaż, mleko z butelki ze smoczkiem, dużo radości, przywiązania, i tak skończyło się oddalaniem i w końcu wchłonięciem leśnej braci. Długo jeszcze widywaliśmy z oddali naszego wychowanka, bo dalej nosił na szyi czerwoną siateczkę( taką po cebuli). To była jednak Balbina, i była u nas długo. O Placydusia muszę popytać siostry. Jutro prawie wszystkie się spotkamy, to powspominamy. Piękne czasy, lata 70-te...och...rozmarzyłam się:)
Doborowe towarzystwo i jakie cudowne widoki.Wcale nie dziw,oj nie dziw ,że do miasta jedziesz tylko z konieczności:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam bardzo serdecznie
One są prześliczne i chyba już są w bardziej zimowych "ubrankach", bo ta sierść jest bardziej szara nic płowa.Z uwagi na taki bliski kontakt zz przyroda to fajnie mieszkać na wsi.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Strefa filcu - dzisiaj to bym przyjechała z przyjemnością na warsztaty, ale myślę, ze jeszcze kiedyś to nadrobię:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło:)
Widoki naprawdę przecudne-tylko pozazdrościć:))))Buziaki:)))
OdpowiedzUsuńAnabell - rzeczywiście sarenki mają już zimowe ubranko. Ostatnio często podchodzą pod nasze ogrodzenie. Wygląda na to,że zamieszkały w zagajniku za domem:)
OdpowiedzUsuńTakie chwile, rekompensują mi tęsknotę(!?) za miastem:)
Dobrego dnia:)
Ale wspaniali goście i jakie piękne widoczki:)
OdpowiedzUsuń;))) śliczne :)
OdpowiedzUsuńaleuszy ciagle w górze ;)
OdpowiedzUsuńPłochliwe to zwierzaczki, ale dają się oswoić. W dzieciństwie, u mnie na wsi, wychowywaliśmy najpierw jedną sarenkę, Balbinę, a za kilka lat sarenkę chłopczyka, Placydusia. Jedno z nich tata przyniósł z pola( na mazurach pole to nie podwórko, tylko miejsce gdzie rolnik uprawia ziemię) ze złamaną nóżką. Ależ było zachodu, szyna z drewienka, bandaż, mleko z butelki ze smoczkiem, dużo radości, przywiązania, i tak skończyło się oddalaniem i w końcu wchłonięciem leśnej braci. Długo jeszcze widywaliśmy z oddali naszego wychowanka, bo dalej nosił na szyi czerwoną siateczkę( taką po cebuli). To była jednak Balbina, i była u nas długo. O Placydusia muszę popytać siostry. Jutro prawie wszystkie się spotkamy, to powspominamy. Piękne czasy, lata 70-te...och...rozmarzyłam się:)
OdpowiedzUsuńDiana - ostatnio coraz częściej podchodzą:)
OdpowiedzUsuńKasia - zjawiają się zwykle niespodziewanie, więc aparat zawsze w kuchni " w pogotowiu":)
OdpowiedzUsuńMieszkaniec - czujne są , to fakt:))
OdpowiedzUsuńŁobuzy, podpatrują czy mozna cos smacznego skubnąć:)
OdpowiedzUsuńPracownia filcer - cieszę się, że "moje sarenki" pozwoliły Ci wrócić chociaż na chwilę, do pięknych lat 70 - tych :)))
OdpowiedzUsuńDora - jakby mogły to liście malin, by obskubały:)
OdpowiedzUsuń